Wtorkowego wieczoru (7 lutego 2017 r.) oglądałem Silence Martina Scorsese w przedpremierowej edycji w kinie „Muranów”. Występ rozpoczął się o godzinie dwudziestej, sala była wypełniona po brzegi. W powietrzu wyczuwało się pewne napięcie, sugerujące poważne treści i oczekiwanie. Po wyjściu mroźny wiatr jakby zachęcał do dłuższego pozostania w atmosferze ciszy... i wsłuchania się w różne głosy wnętrza.
Silence jest opartą na japońskiej powieści historią dwóch jezuitów z Portugalii, którzy wybrali się do Japonii w poszukiwaniu ich religijnego mentora, który pracował tam jako misjonarz, a który według dochodzących wieści na temat jego wiary został odstępcą. – 300 000 katolików żyło w XVI wieku w Japonii, owoc właśnie owych jezuickich misji. W pewnym momencie jednak rozrastająca się społeczność wywołała u sprawujących lokalnie władzę przerażenie (dokładne tego przyczyny nie są wyjaśnione w filmie) i reżim zaczął tępić chrześcijaństwo, doprowadzając do brutalnych pogromów. Przed tymi prześladowaniami nie uchronili się także misjonarze, którzy zmuszeni przy pomocy tortur do publicznego wyrzeczenia się swej wiary, mieli być przykładem dla japońskich chrześcijan.
Silence – cisza, nie słyszenie Boga w obliczu cierpienia i prześladowania. Film jest filozoficznym esejem, który podąża śladami, badając je, tych i innych pytań: Jaki jest sens wiary, jeśli ona w ogóle nie lub tylko negatywnie wpływa na życie? Czy religia jest prawdą uniwersalną czy raczej dziedzictwem kultury narodu? Wiara jako prawda czy jako droga? Wśród tych „religijnych” pytań ukryte jest pytanie o religię w wymiarze społeczno-politycznym. Co takiego „niebezpiecznego” (słowo użyte przez Scorsese kilkakrotnie w dialogu „międzyreligijnym” w filmie) było w chrześcijaństwie, co przynosiło ze sobą do innych struktur społecznych? Kilkakrotnie musiałem robić łuk do innego filmu o jezuickich misjach – tym razem w Ameryce Łacińskiej...
Współczesnemu człowiekowi zmagania (walka) jezuitów z ich głęboko zakorzenionymi przekonaniami mogą wydawać się dziwne, co grozi filmowi ze strony niektórych widzów zagrożonych usuwaniem się spod stóp fundamentu, ale dla jezuitów ich religia jest czymś tak rzeczywistym, jak dla świeckich humanistów naszych czasów prawa człowieka – uniwersalne i nienaruszalne.
Z tego punktu widzenia Silence jest godny polecenia także post-religijnej publiczności: jako kawałek historii, ale także jako podróż w świat ludzkich przekonań i wartości. Dla garstki wiernych, którzy wytrwali w miastach świata Zachodu, Scorsese rzuca pytanie: czy w wierze chodzi o obiekt, czyli o coś prawdziwie rozpoznawalnego, co można nosić i chronić przy sobie jako skarb, o jedną ustaloną ścieżkę, czy też jedynie o nawigacyjną pomoc w podróży do jednego, osiągalnego różnymi drogami, celu.
Film wymaga niezwykłej uwagi oczu (wiele symbolicznych pociągnięć pędzlem kamery), uszu (gra dźwiękiem na różnych poziomach – łącznie z brzmieniem językowym – przenikająca głęboko w świat doznań emocjonalnych), umysłu (szukania i zrozumienia pytań i rozważań Reżysera) oraz całego ciała (warto zarejestrować przechodzące po skórze ciarki w niektórych momentach).
Na koniec trzy kwestie:
1) tytułu filmu nie przetłumaczyłbym przy pomocy polskiego słowa „milczenie” – sugeruje winę po stronie milczącego (odbieranego jako milczący). Pozostałbym przy pierwszym skojarzonym pojęciu w języku polskim („cisza”) w momencie usłyszenia tytułu Silence. Sądzę, że Scorsese maluje raczej sytuację bycia głuchym (trudności w usłyszeniu) na wielopostaciowy/wielowymiarowy głos Boga i uporczywego trwania tylko przy jednowymiarowości...
2) dziękuję bardzo środowiskom Gutekfilm.pl i Centrum JP2 za zaproszenie Wspólnoty Życia Chrześcijańskiego, którą przyszło mi reprezentować, na projekcję tego filmu...
3) bardzo zachęcam do obejrzenia Silence – oraz do przeprowadzenia później rozmowy (w grupie – może z zaproszonymi Gośćmi) wokół zawartych w tym obrazie ważnych tematów.
boguslaw spurgjasz